poniedziałek, 13 maja 2013

Heroiny u Helmuta Newtona

Jestem z powrotem, wracam z świata majówki, chorób układu oddechowego, wizyt na pogotowiu i innych mało sympatycznych doświadczeń. Dziś korzystając z okazji, że moje słodkie dziecię właśnie ucina sobie drzemkę będzie o nostalgii za przeszłością, stękaniu, że kiedyś było lepiej, inaczej czyli fajniej i o wszystkich innych uczuciach jakie pojawiły się w moim sercu i głowie w czasie wizyty w berlińskim Muzeum Fotografii aka Fundacji Helmuta Newtona. Nie wiem od czego by tu zacząć aby mój arcyskomplikowany wywód miał sens, może od tego, że codziennie oglądamy masę zdjęć, a to w internecie, a to w gazecie, na ulicy, w metrze, w centrach handlowych, obraz zatrzymany za pomocą aparatu otacza nas na wszystkie możliwe sposoby. Lepszy lub gorszy, zapadający w pamięć lub wręcz przeciwnie. W współczesną fotografię modową/reklamową etc. włożona jest ogromna praca, godziny, jeśli nie dni i tygodnie przed komputerem, poprawianie czyjejś urody, wygładzanie, wyszczuplanie, wyciąganie kolorów, wyśrubowywanie kontrastu, wszelkie zabiegi mające na celu osiągnięcie perfekcyjnego zdjęcia, które sprzeda dany produkt, sprawi, że osoba sfotografowania wyda nam się bardziej interesująca niż jest w rzeczywistości. Nie jestem pewna w jakich proporcjach na sukces fotografii i jej autora składa się praca z obiektywem, a ta którą później wykonuje w photoshopie, który wielu określa współczesną ciemnią. Wydaje mi się, że proporcje są zachwiane. A myśl ta przyszła mi do głowy właśnie odwiedzając wspomniane wcześniej muzeum fotografii, gdzie na dwóch piętrach zgromadzona została całkiem zasobna kolekcja zdjęć australijskiego arcytalentu jakim był Newton. Siła jaka bije z kobiecości, którą fotograf ujął na swoich obrazach zaskakuje, łapie za serce i nie sposób zapomnieć tego wrażenia. Na wielu stronach internetowych przeczytamy, że fotografie N. są przesycone fetyszystyczną estetyką i mają kontrowersyjny charakter. Moim zdaniem jest to ogromne uproszczenie, nadające całości płaski charakter, bo przecież fotografie artysty to przede wszystkim przepiękne ujęcie kobiecości, siły, charakteru, to ukłon w stronę kobiet, które na większości zdjęć przedstawiane są niczym mityczne heroiny. Oglądając zdjęcia zapominamy, że autor współpracował z Vouge, że część z nich ma komercyjny charakter, hipnotyzuje nas obraz pełen tajemniczego piękna, harmonii, a jednocześnie zaczynamy za czymś tęsknić, szczególnie oglądając ujęcia z lat 80', w których tkwi coś dziewiczego, beztroskiego. Prezentowane nań życie pięknych, doskonałych pod względem warunków fizycznych kobiet i mężczyzn, budzi nostalgię za czasem, kiedy nie było jeszcze photoshopa, internetu, a retuszu zdjęć dokonywało się ręcznie, aż chciałoby się powiedzieć „wtedy to było życie” ;). Możemy się zacząć zastanawiać, czy kiedyś ludzie byli doskonalsi (?) nie wymagali tylu poprawek (?) do głowy celebrytek nie trzeba było przeklejać ciał modelek, żeby wszystko „ładnie” wyglądało. Nie wiem jak was, ale mnie współczesna fotografia nie porywa z taką siłą jak zdjęcia Newtona czy Avedona. Mam wrażenie, że współcześni twórcy powoli gromadzą się w ślepym zaułku, gdzie myśli co się stanie ze zdjęciem „po” jego zrobieniu przesłaniają siłę wizji jaka powinna towarzyszyć w „trakcie” powstawania ujęcia. Jest to oczywiście moja luźna myśl, mogę się zupełnie mylić, ale i tak po wizycie w newtonie, nie opuszcza mnie uczucie, że kiedyś było lepiej.







Zdjęcia ukradłam stąd: http://www.sleek-mag.com/showroom/2012/12/newtons-books-are-re-discovered/
i stąd http://www.heise.de/foto/bilderstrecke/bilderstrecke_1588981.html i jeszcze stąd http://www.swiatobrazu.pl/fotografia-na-swiecie-australia-cz-1-25803.html,2

2 komentarze :

  1. No proszę, ja byłam w Berlinie ledwo kilka dni wcześniej i oczywiście, również odwiedziłam Muzeum Fotografii. Z jednej strony zgadzam się z tobą, niejednokrotnie już odnosiłam wrażenie, że retusz zdjęć analogowych był o wiele szlachetniejszy, był zupełnie innym rodzajem poprawiania zdjęć. Zaraz potem zaczynam się zastanawiać czy to jednak o to właśnie chodzi? Czy nie jest tak, że po prostu przed erą internetu fotograf musiał być rzeczywiście wybitny byśmy trafili na efekty jego pracy? Może wraz z photoshopem i zmianą sposobu upowszechniania treści mamy dostęp zwyczajnie do zbyt dużej ilości zdjęć, a przez to, nawet statystycznie, do tych słabszych? Istnieją przecież nadal artyści, którzy photoshopem obrabiają zdjęcia tworząc piękne obrazy, ba, nadal są fotografowie analogowi, którzy retuszują zdjęcia ręcznie, a efekty ich pracy niejednokrotnie powalają.
    Jak tylko mi się uspokoi zawodowo to napiszę notkę o moich wrażeniach z Berlina i z tej wystawy również. Bardzo fajnie jest porównać wrażenia. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, internet i ogólna dostępność medium jakim jest fotografia w pewnym sensie "spłaszczają" wartość zdjęć, trudno w dzisiejszych czasach w łatwy sposób oddzielać przysłowiowe ziarno od plew. A i muszę się zgodzić z tym, że jest wielu współczesnych, którzy w cyfrowym świecie tworzą prawdziwe cuda :)

    OdpowiedzUsuń