piątek, 4 kwietnia 2014

Odczarowanie miasta

Latem stukną mi dwa lata w Berlinie, niewątpliwe ta rocznica wywoła u mnie kilka refleksji na temat tego, jak czułam się w tym mieście na samym początku, a jak jest teraz. Berlin będzie dla mnie już zawsze miejscem szczególnym, z tej prostej przyczyny, że przyszedł tutaj na świat mój syn. Oglądałam ostatnio w zasadzie przez zupełny przypadek film Joanny Rajkowskiej wchodzący w skład projektu „Born in Berlin: A Letter to Rosa”. W filmie artystka pokazuje siebie w ciąży, na tle stolicy Niemiec, przeczytałam, że założeniem projektu było urodzenie właśnie w Berlnie, by odczarować to miasto, które historycznie stanowi źródło krzywd wyrządzonych rodzinie Rajkowskiej. Jej córka jako nowy rozdział życia miała spowodować, że miejsce to zacznie się artystce dobrze kojarzyć. Także nieprzypadkowo dziewczynka otrzymała imię Róża, na cześć Róży Luksemburg. Film byłby zupełnie zwyczajny gdyby nie fakt, że na końcu pojawia się informacja, na temat stanu zdrowia dziecka rok po narodzinach. U Różyczki wykryto rzadki nowotwór gałek ocznych. Powstał pewnego rodzaju paradoks, nieprzewidziany przez samą artystkę, przecież Róża miała odczarować to źle kojarzące się miejsce, ale czy tak się stało musi ocenić sama artystka. Nie będę tutaj pisać o sensie tego projektu, w obliczu informacji, że jego główna bohaterka, nie mająca jeszcze głosu napotkała na samym początku swej drogi tak poważną chorobę pojawia się wiele pytań, ale nie o tym chciałam pisać. Historia Róży daje do myślenia, tak samo jak historia samego Berlina. Trudno jest mi sobie wyobrazić to miasto dwadzieścia pięć lat temu, kiedy otworzyły się granice pomiędzy wschodem i zachodem.

Dziś na lekcji niemieckiego nasza Lektorka, opowiadała nam, że będzie ten wieczór pamiętać do końca życia. Sibylle mieszkała przed 1989 rokiem po wschodniej stronie. O tym, że granica zostaje otwarta dowiedziała się wieczorem (informacja po praz pierwszy ukazała się o 18:55), długo się nie zastanawiając obudziła swoje dzieci i z mężem wyruszyli w stronę muru, tak jak praktycznie każdy mieszkaniec Berlina. Przy granicy stał autobus, którego kierowca skończył na dziś pracę, ale kiedy dowiedział się od przechodniów co się stało kazał im wsiadać i pojechali razem na Kurfurstendam, gdzie wszyscy świętowali historyczny moment. Wspaniałe wspomnienie, które nauczycielka określa jako jeden z piękniejszych dni w jej życiu. Życie w DDR wspomina z mniejszym entuzjazmem chociaż podziwiam ją za to, że potrafi wymienić wiele rzeczy, które po wschodniej stronie były na plus. Dobrze zorganizowana służba zdrowia, działający bez zarzutu system żłobków i przedszkoli i wiele innych. Coś na pewno z tego zostało, ale różnice pomiędzy wschodem i zachodem widoczne są do dzisiaj. Widać też, że miasto chce odczarować swoją historię, może to potwierdzić każdy kierowca, który próbuje w godzinach szczytu przejechać się głównymi arteriami- Berlin to jeden wielki plac budowy. Mój stosunek do tego miejsca zmienia się praktycznie codziennie, coraz bardziej czuję się jak w domu. Chcę wiedzieć więcej o dzielnicy, w której mieszkam, staram się codziennie zajrzeć do lokalnego dodatku do gazety, interesuje mnie historia. Jest kilka miejsc, które warto odwiedzić bo chociaż na chwilę przenieść się w czasy gdy miasto było podzielone, poniżej zdjęcia z wystawy Die Mauer .





Miejsca godne uwagi:
http://www.berliner-mauer-gedenkstaette.de/de/
http://www.asisi.de/index.php?id=7#asisi_index_id_71
https://www.dhm.de/

2 komentarze :