środa, 2 września 2015

Karoliny przewodnik po Pradze cz.1

Klub Polki na Obczyźnie podsunął mi pomysł, aby na moim blogu powstał tekst o Pradze. Jest to nie lada wyzwanie, z samej racji faktu, że stolicę Czech, z powodu wielu odwiedzić znam dosyć dobrze, a co za tym idzie trudno mi będzie wyłuskać the best of. Ostatnio spędziłam tam Święta Wielkanocne, o czym, można przeczytać na moim bardziej prywatnym blogu, o tutaj, wyjazd w porównaniu do poprzednich był krótki, ale treściwy w zachwyty, jak to zwykle w przypadku tego przepięknego miasta bywa. 
Zapewne planując wyjazd do stolicy naszych południowych sąsiadów zadajecie sobie pytanie, jaki miesiąc wybrać. Obawiam się, że nie ma to znaczenia, bo miasto zawsze, nawet w największy styczniowy mróz jest pełne turystów. Zważywszy jednak na fakt, że 90% atrakcji znajduje się na zewnątrz najlepiej będzie pojechać wtedy, kiedy jest ciepło, także wiosną i latem będziemy mieli okazję podziwiać piękno praskich ogrodów, które obok zapierającej dech w piersiach architektury są ogromną zaletą. Jeśli chodzi o zakwaterowanie, w tym przypadku nie udzielę Wam żadnych rad, ponieważ sama najczęściej korzystam z najtańszej opcji, czyli noclegu w akademiku, którego koszty są bardzo niskie (ok. 30 zł osoba/noc). Miasto posiada bogatą ofertę hoteli, hosteli etc.a w dzielnicach na obrzeżach np.Troja znajdują się nawet pola namiotowe czy ośrodki ze stanowiskami dla podróżujących z campingiem. W tym temacie każdy znajdzie coś dla siebie, a jeżeli jesteście z tych, którzy lubią wydać więcej na dobre jedzenie, niż na luksusowe spanie polecam biuro podróży Wirtualna Praga (korzystałam już kilka razy). 
Stolica naszych południowych sąsiadów jest niewielka, dobrze skomunikowana, praktycznie wszędzie można dotrzeć tramwajem lub autobusem, a do najważniejszych miejsc metrem, które posiada w chwili obecnej 3 linie. 








Osobiście lubię wysiąść gdzieś kilometr od centrum i spokojnym spacerem przejść szlakiem najciekawszych miejsc, a takich szlaków w Pradze, pomimo jej rozmiarów jest bez liku. 

Wędrówkę można zacząć od Hradczan, czyli dosyć wysokiego wzgórza, po zachodniej stronie Wełtawy, gdzie znajdują się najważniejsze budowle: kompleks zamku królewskiego, katedra św. Wita, Loreta (kompleks barokowych budynków sakralnych) i słynna Złota Uliczka, która moim zdaniem jest mocno przereklamowana. Zdecydowanie ciekawszy jest troszkę oddalony na zachód Nowy Świat (Nový Svět). 





Ze wzgórza można zejść schodami, które znajdują się dokładnie na wschód od całego kompleksu, zaraz za Muzeum Zabawek, a z których roztacza się wspaniały widok, między innymi na część królewskich ogrodów. Jeśli mamy dużo czasu możemy zajrzeć do wszystkich, jeśli zaś jesteśmy głodni wielu atrakcji, a czasu jest niewiele polecam wejść do Valdštejnská zahrada (wejście znajduje się zaraz przy stacji metra Malostranska, od ulicy Letenska ). Latem, wieczorami odbywają się tutaj koncerty muzyki klasycznej, a w ciągu dnia możemy zobaczyć spacerujące wśród perfekcyjnie zadbanej roślinności pawie. 
Z ogrodów mamy już niedaleko do Mostu Karola, na który możemy się dostać albo od strony Malostranskie Namesti lub od ciągnącej się wzdłuż rzeki ulicy U lužického semináře, gdzie po drodze znajdziemy Muzeum Franza Kafki, a na jego dziedzińcu chętnie fotografowaną przez turystów Pissing Fountain. Przejście przez most Karola to średnia przyjemność, biorąc pod uwagę tłum jaki nim podąża, oczywiście można przyjść o 6 rano, wtedy nie ma nikogo (sprawdziłam), ale to także urok miasta i naszych czasów, mam na myśli tych wszystkich ludzi, którzy tak samo jak ty zapragnęli zrobić sobie na Moście Karola selfie z praskim Hradem w tle. Mostem Karola przedostajemy się na drugą stronę rzeki i tym samym na stare miasto, któremu powinniśmy poświęcić co najmniej jeden dzień naszej wycieczki. Przytulnymi, wąskimi uliczkami przedostaniemy się na Rynek Staromiejski, gdzie możemy bez końca podziwiać architekturę z różnych okresów. Na szczególną uwagę zasługują Kościół Najświętszej Marii Panny przed Tynem i przyciągający turystów Zegar Astronomiczny ( Pražský orloj), skonstruowany w 1410 roku. Centralną część rynku zajmuje pomnik reformatora Jana Husa, ważnej postaci w historii Czech. 


Rynek warto opuścić ulicą Celetná, która prowadzi przez Bramę Prochową (Prašná brána) do mojego ulubionego secesyjnego budynku czyli Domu Miejskiego. Budowla zapiera dech w piersiach i mogłabym na nią patrzeć godzinami. Możecie o niej poczytać tutaj, a dla amatorów kina nadmienię, że w restauracji, która znajduje się na parterze budynku kręcono sceny z "Obsługiwałem angielskiego króla", filmu na podstawie powieści Bohumila Hrabala. Wspominając o Hrabalu przyszło mi do głowy, że mogłabym zrobić osobny post o praskich pivnicach, nie nie chodzi mi o piwnice, bo piwnica po czesku to sklep, a sklep to potraviny... a pivnica to coś w rodzaju pubu, z prawdziwą czeską atmosferą, barmanem z wąsami i kranikiem do przemywania kufli po piwie. Najbardziej znana to U zlateho tygra, gdzie piwo lubił wypić sam Hrabal. Czasami wydaje mi się, że w praskich pivnicach czas się zatrzymał dawno temu i dlatego mają taki fajny urok. Kelner zazwyczaj jest pozornie strasznym gburem, który staje się bardziej przyjazny z każdym kolejnym, wypitym przez nas piwem. Na stole zawsze znajdzie się karteczka, na której będzie stawiał kreski (wypite przez nas piwa) i notował co zamówiliśmy, często po 3 piwach przed nami pojawia się bez zamówienia kieliszek śliwowicy albo Beherovki. Jak to mówią Czesi, dla zdrowia. Nie wypada odmawiać wypicia, zazwyczaj bardzo małej porcji, a czego na pewno nie wolno robić to przelewać piwa z kufla do kufla, dla naszych południowych sąsiadów jest to profanacja, tak jak dolewanie do piwa soku. W miejscach typu U zlateho tygra, lub U Hrocha można też dobrze zjeść. Na mały głód, dla amatorów serów polecam Pivny Syr z cebulą i musztardą albo Nakladany Hermelin, czyli ser pleśniowy, marynowany w oliwie, z papryką chilli i cebulą. Na duży głód najlepszy jest stek wieprzowy z sałatą ziemniaczaną, lub chyba najprostsze z czeskich dań: smażona kiełbasa. Kiedy już się najemy i wypijemy zimne piwo prosto z kufla warto ruszyć w kierunku na tzw. Vaclawak, czyli Václavské Námesti, plac a w zasadzie szeroka ulica, wzdłuż, której stoją imponujące kamienice, a która zakończona jest gmachem Muzeum Narodowego, przed którym stoi pomnik władcy Czech, Św. Wacława. Na Vaclavaku tętni życie zarówno za dni jak i nocą, często u zakończenia placu organizowane są różnego rodzaju jarmarki, poza tym sama ulica ma charakter typowo handlowy. O Vaclavaku ciekawie pisze Mariusz Szczygieł: Vaclavske Namesti to Pola Elizejskie Europy Środkowej. Tu są najdroższe sklepu, hotele i restauracje, ale i kioski z najtańszym jedzeniem (...). Tutaj pod pomnikiem św. Wacaława na koniu zaczęła i skończyła się aksamitna rewolucja. Tutaj w hotelu Zlata Husa J.Ch. Andresen napisał "Księżniczkę na ziarnku grochu". Komunistyczne władze- jak pamięta znawca Pragi, Leszek Mazan- właśnie na tym domu, w którym powstała ta jedna z najpiękniejszych baśni o klasie próżniaczej, umieściły hasło "Ze związkiem Radzieckim po wieczne czasy." (I ani chwili dłużej- dodawał naród). 
Nim zwiedzimy plac warto zajrzeć do Pałacu Lucerny, ale o tym i o innych atrakcjach stolicy Czech napiszę w drugiej części mojego skromnego przewodnika. 







piątek, 24 kwietnia 2015

Das ist aber lecker!- czyli gdzie warto zjeść w stolicy Niemiec.

Wraz z nadejściem ciepłych dni przybywa odwiedzających do Berlina turystów. Jeśli też planujecie się tutaj wybrać i będzie to wasza pierwsza (lub kolejna) wizyta pozwolę sobie polecić kilka miejsc, w których można dobrze i za przystępną cenę zjeść. 
Berlin to jedno z najbardziej tureckich miast w Niemczech, zacznę więc od wizyty na Kreuzbergu. Kiedy będziecie mieli już za sobą wycieczkę alternatywny Berlin warto pozostać w tej części miasta by dobrze zjeść. Jeśli macie ochotę na chrupiący falafel podany z warzywami, zieloną pietruszką i sosem sezamowym to odwiedźcie koniecznie Maroush przy Adalberstrasse 93 (U-Bahn: Kottbusser Tor). Pozostając w arabsko-tureckich klimatach całkiem niedaleko Maroush bo przy Oranienstrasse 196 (Heinrichplatz) w ibisie 1001 Falafel zjecie smażony ser Halloumi, który na talerzu znajdzie się z dużą ilością humusu, warzywami i pieczywem. Na dłuższą wizytę w większym gronie i w przytulnej atmosferze poleciłabym Baraka. Wspomniane wcześniej dwa miejsca to typowe Imbissbude natomiast Baraka znajdująca się przy Lausitzer Platz 6 (U-Bahn:Goerlitzer Bahnhof) to restauracja z prawdziwego zdarzenia. Tutaj zjemy potrawy marokańsko-egipskie. Za niewielką cenę (jeśli dobrze pamiętam jakieś 20 euro) możemy zamówić tacę na 2 lub więcej osób, na której znajdą się różne potrawy, sosy, podane z ryżem i kuskusem. Warto wspomnieć, że w Baraka zachowano proporcję między daniami mięsnymi, a wegetariańskim, dlatego pożywnych dań mogą spokojnie szukać tutaj osoby nie jedzące mięsa



Kreuzberg to nie tylko kuchnia arabska. Imprezując w tej części miasta w dobrym tonie jest wyskoczyć w środku nocy do Angry Chicken na porcję smażonego koreańskiego, pikantnego kurczaka. Miejsce w chwili obecnej jak najbardziej "in". Właściciel, który posiada także popularną restaurację Kimchi Princess musiał dużo zainwestować w promocję ponieważ był moment, że o Angry można było przeczytać wszędzie, a popularny program Galileo zaliczył to miejsce do jednego z najlepszych i najciekawszych fastfoodów Berlina. 




Pozostając w klimatach kuchni koreańskiej, ale zdecydowanie opuszczając Kreuzberg zaprosiłabym was do restauracji w samym sercu Berlina zachodniego, a mianowicie do Arirang na Uhlandstr. 194 (U-Bahn/S-bahn: Bahnhof Zoo). Restauracja słynąca kiedyś z dosyć kontrowersyjnego wystroju (wcześniej znajdowała się w dzielnicy Wedding) zmieniła swoje oblicze, ale nie zmieniła kuchni, nadal serwuje niesamowite ilości grillowanego mięsa, podobnie z resztą jak wspomniana wcześniej Kimchi Princess, jednak w o wiele bardziej przystępnej cenie. Porcja Barbecue, którą najedzą się spokojnie 3 osoby kosztuje tutaj 20 euro. Dodatkową atrakcją jest fakt, że potrawa powstaje przy naszym stole (możemy ale nie musimy grillować sami). Może to zabrzmi śmiesznie, ale ja najbardziej lubię serwowane przez Arirang przystawki, czyli pieczone ziemniaki z miodem, czy pikantną kapustę kimchi
Wracamy jednak na wschód, czyli mój ukochany Prenzlauer Berg. Berlin to nie tylko mieszanka kuchni całego świata, ale także tradycyjna kuchnia niemiecka, która zupełnie nie wiem dlaczego ma wśród europejskich smakoszy złą opinię. Żeby zjeść coś tradycyjnego zajrzyjcie do Imbiss 204 przy Prenzlauer Alle 204. To bardzo małe, ale odwiedzane chętnie przez ludzi pracujących w okolicy miejsce serwujące tzw. Tagesmenu, czyli codziennie zjecie tam coś innego. Ja osobiście jestem fanką pieczeni wieprzowej podanej z kluskami i czerwoną, zasmażaną kapustą. Ostatnio to niepozorne miejsce znalazło się w 10 najlepszych restauracji z niemiecką kuchnią w Berlinie. 

Pozostając w niemieckich klimatach, zupełnie niedaleko, bo zaledwie dwa przystanki tramwajem (M 10) przy stacji U-Bahn: Eberswalder Str. znajdziecie istniejący tutaj od 1960 roku Konnopke's Imbiss specjalizujący się w klasycznym, berlińskim Currywurst. To tutaj pieczoną kiełbaskę z frytkami jadł sam Anthony Bourdin. Jeżeli po frytkach przyjdzie wam ochota na coś słodkiego, to przejdźcie się koniecznie schodzącą w dół, w stronę dzielnicy Mitte ulicą Kastanienalle, a po drodze pod numerem 54 znajdziecie kawiarnię Glücklich am Park, w zasadzie powinnam napisać, że ją wyczujecie bowiem zapach gofrów unosi się w powietrzu już kilkadziesiąt metrów wcześniej. Warto dodać, że Glücklich am Park, to filia znajdującego się kilka przecznic wcześniej conceptstore Kauf dich Glücklich. Połączenie słodkości i mody jest w tym miejscu rzeczywiście szczęśliwe ( Glücklich-szczęśliwy). Polecam, szczególnie jeśli Berlin będziecie odwiedzać z dziećmi.





Właśnie sobie zdałam sprawę z tego, że mogłabym tak pisać bez końca. Zakończę więc w tym miejscu, a za jakiś czas zrobię update. Jeśli macie jakiekolwiek pytania związane z Berlinem, a sądzicie, że potrafiłabym udzielić odpowiedzi to walcie śmiało, w komentarzach albo na facebooku. 



środa, 8 kwietnia 2015

In your face- wystawa Mario Testino w Kulturforum


Kiedy miałam 14 lat z wielką namiętnością przeglądałam magazyn Viva, który w owym czasie bazował głównie na drukowaniu zagranicznych zdjęć. Kidy trafiały się takie autorstwa np. Annie Leibovitz albo Mario Testnio w ruch szły nożyczki, a wycięte i włożone starannie w plastikowe koszulki fotografie trafiały do specjalnego segregatora. Pamiętam, że robiłam to z zachwytu i pewnie też z racji dużego zainteresowania fotografią. Nie pamiętam już dokładnie co najbardziej urzekało mnie w tego typu zdjęciach. Wiem natomiast, że obecnie nie pałam już do nich takim entuzjazmem. Nie zmienia to faktu, że fotografia nadal pozostaje w polu moich zainteresowań, dlatego niedawno wybrałam się do Kulturforum na wystawę In your face, prezentującą pełen przekrój twórczości peruwiańskiego fotografa. Wystawa to 125 kadrów działających na odbiorcę przede wszystkim swoimi rozmiarami, wspaniałymi kolorami i charakterystyczną dla Testino treścią. Możemy podziwiać zdjęcia mody, a także znanych osób takich jak Brad Pitt, Jenifer Lopez czy Claudia Schiffer. Wszyscy są młodzi, piękni i wyglądają jakby życie było tylko i wyłącznie świetną zabawą. No może poza zdjęciem liderów The Rolling Stones, bo akurat oni na zdjęciu Testino ani nie są młodzi, ani piękni aczkolwiek świetnie się bawią. Obcowanie z tego typu fotografią, to dla mnie krótka wizyta w bajce, ale także możliwość zobaczenia prawdziwych klasyków jak np. słynne zdjęcia Kate Moss. Wystawa trwa do 26 lipca macie więc jeszcze dużo czasu, by spróbować tego swoistego "dolce vita". 


Emma Watson
Kate Moss


Linki:
Kulturforum
Mario Testino- Artykuł
Mario Testino- strona. 



piątek, 9 stycznia 2015

W czeluściach niemieckiego internetu vol.1 : humor

Przez długi okres mojego pobytu w Dojczlandzie zaglądanie na tutejsze portale/blogi/etc. miało dla mnie tyle sensu co odpalanie teledysków z youtube, które jeśli nie masz zainstalowanego oprogramowanie kilkakrotnie spowalniającego twój komputer po prostu są dla ciebie niedostępne. Wraz z nabyciem i obyciem językowym zaczęłam chcąc/nie chcąc tu i tam zaglądać. Niemcy z reguły wydają mi się ultra sztywni i niedostępni dlatego na początku trudno było mi uwierzyć w ich poczucie humoru. Miałam wątpliwości dopóki nie poznałam postaci, które kreuje Martina Hill w programie składającym się ze skeczy o wdzięcznym tytule Knallerfrauen. Początkowo skecze oglądałam w telewizji, czyli rzadko, potem z przyjemnością odkryłam, że program ma swój kanał na youtube. Skecze przypominają mi trochę brytyjską serię Smack the Pony (polski tytuł brzmiał zdaje mi się Końskie zaloty). Kto posiadał kiedyś telewizję Wizja 1, na pewno przypomni sobie o czym mówię. 




Skecze Martiny są jednak prostsze i nie mają, aż tak dużej dawki abstrakcji. To mój ulubiony:



A ten jeśli kumacie trochę niemiecki:



Prawdziwą gwiazdą internetu reprezentująca młode pokolenie jest niewątpliwie Simon Desue, który swoją popularność zdobył nagrywając na początku krótkie filmiki. Komediant z Hamburga dosadnie komentuje najnowsze wydarzenia w popkulturze, a całość jego twórczości ma charakter tak ostatnio często analizowanej (za sprawą pewnej polskiej artystki) beki. Toczy beke ze wszystkiego, ale najczęściej chyba z samego siebie, czym zdobył sobie dużą rzesze fanów. Ich ilość na fanpage, mówi sama za siebie. A dla was beka Simona z niemieckich muzyków, czyli oda do mleka:



Jeśli jesteśmy już przy piosenkach, to muszę wam powiedzieć, że w listopadzie spełniło się moje marzenie i byłam na koncercie Alexandra Marcusa, którego poznałam jeszcze przed wyjazdem w jego rodzinne strony. Nie wiem jak określić jego twórczość, sam artysta rodzaj muzyki, którą tworzy nazywa electrolore, co w zasadzie nim nikomu nie mówi, jak i sam artysta. Znam osoby, które dalej podejrzewają, że jest delikatnie mówiąc upośledzony, ale wierzcie mi po koncercie, na którym byłam ze znajomymi możemy być pewni, że nie jest. Całość pomimo faktu, że Alexander pisze piosenki o kanapkach czy ulubionym psie jest bardzo dobrze wyprodukowana i widać, że człowiek zna się na rzeczy. Koncert był świetny, a jeśli nie znacie jeszcze Alexandra to poznajcie (na własną odpowiedzialność):




A tak było na koncercie:





Kończę tym fantastycznym wspomnieniem i pragnę nadmienić, że W czeluściach niemieckiego internetu będzie pojawiało się tutaj cyklicznie, niech no tylko coś ciekawego dla was znajdę. Dobranoc.

czwartek, 8 stycznia 2015

Welcome to Miami, tzn. Maiami

Wiem, wiem zaniedbuję tego bloga dosyć znacznie i za każdym razem dziwię się kiedy spoglądam na statystyki, że jednak ktoś tutaj zagląda, może z nadzieją, że pojawiło się coś nowego. Nadzieja nie umiera nigdy, dziś będzie post o berlińskiej marce, której siedzibę miałam okazję odwiedzić wczoraj z racji faktu iż 2015 rok zaczęłam poszukiwaniem jakiejś aktywności zawodowej. Pierwszego stycznia zamiast jak zwykle leczyć kaca zajmowałam się wysyłaniem swoich papierów do potencjalnych pracodawców i w ten oto sposób wczoraj znalazłam się w najruchliwszej części Mitte, gdzie życie toczy się zupełnie innym rytmem niż w pozostałych dzielnicach Berlina. Na rozmowę zostałam zaproszona w południe, ale od rana kosztowało mnie to wiele stresu. Zupełnie niepotrzebnie, bo już telefoniczny kontakt z projektantką Maike Dietrich był bardzo miły i na luzie. Firma, którą prowadzi projektantka ma dosyć przewrotną nazwę Maiami, jest to nic innego jak połączenie imienia projektantki i nazwy amerykańskiego miasta, które chyba każdemu kojarzy się ze słońcem, palmami i ogólnie rzecz biorąc wakacyjną sielanką. Berliński label na przekór tym skojarzeniom zajmuje się dzianiną, a konkretnie grubymi swetrami w odjazdowych kolorach. Proste formy działają wzorem, który nawiązuje w dużym stopniu do lat 80. 


http://heartymagazine.com/news/maiami-lookbook-autumn-winter-2012-2013
http://heartymagazine.com/news/maiami-lookbook-autumn-winter-2012-2013
Marka obchodzi swoje dziesięciolecie i ma się całkiem dobrze prosperując głównie dzięki klientom z Japonii. Swoją drogą, jest to dosyć ciekawe, że większość berlińskich labeli celuje z powodzeniem w ten rynek. Może wynika to z większej otwartości u Japończyków na wszystko co nowe i nietypowe, a także z zasobności portfela (koszt swetra od Maiami to mniej więcej 300 euro). 
Przygotowując się do rozmowy przeczytałam kilka wywiadów z projektantką i z przyjemnością odkryłam, że w jej pracy dużo inspiracji znajduje swoje miejsce w filmie. Zupełnie mnie to nie dziwi, bo cóż innego można robić dziergając na drutach (wszystkie rzeczy od Maiami są wykonane ręcznie) jak nie oglądać film lub ciekawy serial. W poprzednich kolekcjach widoczne są inspiracje takimi obrazami jak Love Story czy Park Gorkiego

http://www.filmweb.pl/film/Park+Gorkiego-1983-8543/photos/412573

http://www.maiami.de/?p=1489

Firma należąca do Maike Dietrich ma szerokie plany, niedawno zrezygnowała z kolekcji letniej na rzecz dodatków do wnętrz i asortymentów dla dzieci. Koncept bardzo mi się podoba. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję to koniecznie wpadnijcie do butiku marki na Auguststr. 26. 


http://www.vintagency.com/maiami/


P.S. Jeżeli czytacie po niemiecku to tutaj znajduje się ciekawy wywiad z projektantką.

P.S.2. dla ciekawskich: Dostałam się na staż do tej firmy, ale jeszcze nie wiem czy z niego skorzystam, bo jest małe biurokracyjne zamieszanie (jak to zwykle na niemieckiej ziemi).

Dziękuję za uwagę.