Przeczytałam ostatnio w jakiejś mądrej gazecie zdanie "powiedz mi jaki serial oglądasz, a powiem ci kim jesteś" (no dobra to nie była żadna mądra gazeta tylko pewnie jakaś Polityka, czy inny Newsweek) i że w USA po serialowych preferencjach ludzie oceniają czy dana osoba jest dla nich interesująca czy wcale. Coś w tym musi być. Nie wiem jak ja wypadłabym w takiej analizie. Na pewno wśród fanów Gry o tron wypadłabym blado, bo nie byłam w stanie przejść nawet przez 15 minut odcinka. Za to wspólny język znajdę z osobami oglądającymi serial Mad Men (ogląda go połowa moich znajomych). Trudno w jednym zdanie co tak bardzo porywa w tej historii, może właśnie historia. Pamiętam jak w pierwszych dwóch seriach podobało mi się jak zostało pokazane "rónouprawnienie" panujące w przedstawianym w serialu czasie. Zachowałam też w głowie obraz kiedy rodzina głównego bohatera robi piknik, po czym wstają sobie zwyczajnie i odchodzą do samochodu zostawiając po sobie masę śmieci. Widocznie w tamtych czasach było to zachowanie zupełnie społecznie akceptowalne, tak jak palenie i picie w czasie pracy. Te szczególiki powodują, że serial jest po prostu super, a każdy inny traktujący o zamierzchłych czasach jest po prostu słabszą kopią.
Moim ostatnim piątkowym numerem jeden jest serial The Knick z Clivem Owenem w roli głównej. Mroczny klimat nowojorskiego szpitala z początku XX wieku, odkrycia rewolucjonizujące medycynę, ukazanie niewyobrażalnych dla współczesnego człowieka warunków w jakich przeprowadzano operacje, a do tego lekarze uzależnieni od kokainy i siostry zakonne przeprowadzające po godzinach aborcje. Mieszanka wybuchowa. Jeśli jeszcze nie znacie to polecam. Na zachętę posłuchajcie soundtracku:
Często wolimy obejrzeć odcinek serialu bo jest krótszy od pełnometrażowego filmu i istnieje duże prawdopodobieństwo, że oglądając wieczorem dotrwamy do końca. Niestety, czasem treść wciąga tak bardzo, że tego samego wieczoru sięgamy po kolejne odcinki i nagle jest 4 rano. Pamiętam, że miałam tak z Trawką, gdzie w pierwszych dwóch sezonach na koniec każdego odcinka zadawałam sobie pytanie co zrobi Nancy Botwin? Odpowiedź okazywała się ciekawa przez pierwsze dwa sezony, później scenarzystom wyraźnie zabrakło pomysłów i całość nie była już taka fajna.
Opowieści w odcinkach wciągają nawet najbardziej opornych (mam takiego opornego w domu), który zaczął kątem oka oglądać ze mną Homeland i po jakiś czasie wciągnął się w poczynania irytującej bohaterki. Jednak po dwóch sezonach daliśmy sobie spokój, wydaje mi się, że autorzy zrobiliby lepiej też podejmując taką decyzję. Na pewno innego zdania jestem na temat twórców bijącego rekordy popularności House od Cards. Znakomita obsada aktorka i zapierający dech w piersiach wątek tej opowieści to tylko dwa z licznych pozytywów. Nic tylko zasiąść i oglądać. W piątek rzecz jasna, oczywiście jeśli nie macie śpiących za ścianą dzieci lepiej wyjść i spotkać się ze znajomymi albo poczytać książkę, ale o tym innym razem.
A wy jaki seriale polecacie mi na długie zimowe wieczory?