Ostatnio z
portalu NaTemat dowiedziałam się, że berlińczycy są modowo
wyluzowani a Polacy czują głód marek hmm...Wnioski takie
wyciągnięto z posta, który umieściła na swoim fanpage
projektanta marki Patkas, który to następnie w artykule został
skomentowany m.in. przez Joannę Bojańczyk i Marcina Różyca.
Czuję, że muszę zabrać głos w tej sprawie, w sprawie tego
berlińskiego luzu, mody w stolicy Niemiec i stosunku Niemców do
mody ogólnie. Każdy kto w Berlinie był lub nie był wie, że jest
to miasto najmniej niemieckie ze wszystkich miast, nie żartuję,
ostatnio wyjechali ode mnie kolejni znajomi z „chciałbym/chciałabym
usłyszeć język niemiecki” na ustach, bo o to w wielu miejscach w
tym mieście czasem bardzo trudno. Ma to swoje wady i zalety, ale
miało być o modzie..., a ta mieszanka kulturowa ma na nią tutaj
ogromny wpływ. I od razu mogę powiedzieć, że to widoczne na
pierwszy rzut oka „wyluzowanie” jest po prostu niechlujstwem,
bowiem o modę dba tutaj naprawdę niewiele osób. Jak ktoś chce
zobaczyć ciekawie ubranych ludzi powinien przespacerować się po
Kreuzbergu, w okolicach baru Luzia przy Oranienstrase, nazywanego po
cichu mekką hipsterów, albo w niedzielę wybrać się do
Mauerparku, gdzie miejscowi modnisie prezentują swoje stylizacje na
największym w tym mieście pchlim targu. Prawdziwa francja elegancja
czy jak to mówią Niemcy shiki miki to Kurfürstendam, gdzie swoje
butiki mają marki luksusowe takie jak Gucci czy Jill Sander, ale to
wszystko kropla w morzu. Niemcy i przybywający tutaj, szybko
asymilujący się emigranci modę mają w nosie. Nigdzie nie
widziałam tylu fatalnych fryzur, źle dobranych fasonów, szpecących
tatuaży i pircingów w najdziwniejszych miejscach, zamiłowania do
najfatalniejszych rozwiązań z lat 80' i 90', modowych freaków.
Nie dziwi mnie już widok starszego pana w damskim futrze z lisa, z
wielkimi pozbieranymi w bufki rękawami przechadzającego się moją
ulicą, ani rodzina kowbojów (mama kowboj, tata kowboj, wujek też
kowboj i dziecko ku memu zdziwieniu ubrane normalnie) na izbie
przyjęć w jednym z miejskich szpitali. Wszystko jest tutaj do
przyjęcia i zaakceptowania i rzeczywiście ostatnią rzeczą o
jakiej myślą Niemcy są marki, to czy ktoś ma na sobie Huntery czy
kalosze z reala za 5 euro nie ma większego znaczenia. Odkąd tutaj mieszkam popularna strona
Faszyn from Raszyn przestała być dla mnie śmieszna, gorsze okazy widuję tutaj na codzień. Niezwykle
cieszy mnie, że w Polsce tyle osób chce dbać o swój wizerunek,
zwraca uwagę na to co zakłada i pragnie czuć się luksusowo, nawet
jakby tym luksusem miała być ZARA. Wkurza mnie, że markowe rzeczy
w naszym kraju są takie drogie, przez co mało osób ma do nich
dostęp, przyszłość widzę w sklepach internetowych takich jak
podbijające sieć Zalando, zresztą mające swoją siedzibę matkę
w Berlinie. Poniżej trochę berlińskiej mody.


A jakbyście byli ciekawi jak na berliński fashion week ubierają się blogerki to doskonałym przykładem są dziewczyny z This is Jane Wayne
Tak czy siak, każdy wie, że najmodniejszy w Berlinie jest Ali:
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz